Ta strona korzysta z plików cookies. Więcej o naszej polityce prywatności.


BIENNALE ARCHITEKTURY 1991

Konrad Kucza-Kuczyński w rozmowie z Małgorzatą Kuciewicz i Joanną Waśko


Konrad Kucza-Kuczyński: [patrząc na zdjęcie] Widać tu całą ekipę – od lewej: profesor Aleksander Wojciechowski, komisarz wystawy, siedzi Maria Twardowska, już nieżyjąca pierwsza żona Czesława Bieleckiego, potem sam Czesio. Dalej architekt z pracowni Bieleckiego, który robił z nim kilka projektów. Potem siedzi Marzanna Wróblewska, dziś profesor ASP, specjalistka w dziedzinie malarstwa ściennego. No i ja. Te czapeczki robiły furorę. Wymyśliliśmy je, żeby się jakoś wyróżnić. Zrobiliśmy takie dziecinne czapeczki z napisem „Atelier 2” i „DiM”, składane z arkusza papieru. I widać było flagę Polski.

 

Joanna Waśko: Od kogo przyszło zaproszenie do udziału w Biennale?

 

KK-K: Od Bieleckiego. Zostaliśmy niejako doproszeni. Polska się dopiero budziła z marazmu, był 1991 rok. Chodziło o pokazanie dwóch aktualnych nurtów: architektury Czesława Bieleckiego, czyli świeckiej, i naszych realizacji – sakralnych. Mówię „naszych”, bo działałem z Andrzejem Miklaszewskim. Piotr Kudelski dołączył później. Koncepcja polegała na tym, aby pokazać to, co jest, chociażby było biedne. Ale ludzie to oglądali, przychodzili, może te czapeczki ich zwabiły.

 

Małgorzata Kuciewicz: Kiedy oglądam archiwalne zdjęcia z innych pawilonów, wydaje się, że wystawa była na bieżąco, jeśli chodzi o formę wystawienniczą. W innych pawilonach dała się zauważyć podobna maniera prezentacji w formie kwadratowych plansz.

 

KK-K: Tak, wtedy była taka moda, kwadrat był bardzo modny. Książki miały często format kwadratu.

 

JW: A kto był autorem projektu ekspozycji?

 

KK-K: Zrobiliśmy go wspólnie. Ustaliliśmy proste zasady i dodaliśmy kilka montaży zdjęć. Było to trochę zwariowane. Oczywiście makiety i malunki prezentowane na ścianach powstały w Warszawie. Marzanna Wróblewska na podstawie kartonów do ściennych fragmentów drogi krzyżowej odtworzyła tę drogę, ale w mniejszych formatach, bardziej kameralną, minimalistyczną w wyrazie.

[patrząc na fotografię makiety PKiN przed wejściem do Pawilonu]. A tu zrobiliśmy taką prowokację, bo to był prawdziwy koniec pewnej epoki w architekturze. Więc wykonaliśmy z tektury Pałac Kultury, który stanął przez pawilonem. Miał tylko dwie ściany, ale przywabiał zwiedzających jako wyrazisty akcent.

 

 

JW [patrząc na zdjęcie z wnętrza pawilonu, z centralnie zawieszonym kolażem]: Ta płachta z montażem zdjęć była uniesiona jak kurtyna. Czy nawiązywało to do uchylenia żelaznej kurtyny?

 

KK-K: Tak, wszystko było przemyślane.

 

MK: I po prawej stronie były realizacje sakralne, a tutaj pozostałe, świeckie?

 

KK-K: Tak.

 

MK: A co było na tej tkaninie?

 

KK-K: Montaż zdjęć blokowisk. Echo dawnej, peerelowskiej architektury.

 

MK: To nie były autorskie projekty, tylko raczej budowanie kontekstu?

JW: Rodzaj komentarza, podobnie jak makieta Pałacu Kultury?

 

KK-K: Tak. Mieliśmy szczęście, że nie musieliśmy robić blokowisk.

 

MK: Intrygują mnie bardzo te małe elementy zza kotarą…

 

KK-K: Strzałka w prawo, strzałka w lewo. W jedną stronę sacrum, w drugą profanum.

 

MK: To może być logo DiM?

 

KK-K: Tak. A tu Atelier 2.

 

JW: Czyli to może jest czapka złożona na pół?

 

KK-K: Tak. A kurtyna się odsłoniła i okazało się, co jest czym.

 

MK: Zamysł był taki, żeby pokazać te projekty w równowadze?

 

KK-K: Tak, mniej więcej. Choć chyba nie do końca w równowadze, bo w katalogu znalazły się trzy, może cztery nasze kościoły. [przegląda zdjęcia] To jest już zbudowany kościół Nawrócenia Świętego Pawła Apostoła na warszawskim Grochowie. Kościół Miłosierdzia Bożego w Łomży też był już wtedy zrealizowany. To jest makieta kościoła Dobrego Pasterza przy ulicy Olbrachta na Woli. Ta wieża nie powstała, kościół tak. Kościół Świętej Teresy Dzieciątka Jezus w Siedlcach też był wówczas w budowie. Nie było zdjęć z budowy, stąd pewnie szkic w katalogu.

 

JW: Ale pokazana została makieta tylko jednego kościoła?

 

KK-K: Tak, wykonana z metalu.

 

JW: I wszystko zostało wyprodukowane w Warszawie?

 

KK-K: Tak. Czesio gdzieś znalazł ramy, bo bardzo trudno o nie było, o wymiarach metr na metr.

 

MK: Przypomnijmy, że był 1991 rok, czyli świeżo po przemianach ustrojowych.

 

KK-K: Tak, wszystkiego brakowało. Bielecki zamówił ramy aż w Płocku i podzieliliśmy się nimi po połowie.

 

MK: Czyli ten wymiar ram uwarunkował moduł wystawienniczy?

 

KK-K: Tak, wszystkie plansze. Zrobiłem też plansze ze światłem, bo miała być też taka szklana wieża. To nie powstało, niestety.

MK: A czemu wieża nie powstała?

 

KK-K: To decyzja inwestora. To miała być jakby latarnia morska. Ten kościół jest tak położony, że byłaby dobrze widoczna. Wokół nie ma wysokich obiektów, tylko blokowiska.

 

JW: A kto był projektantem oświetlenia w pawilonie?

 

KK-K: Chyba nikt, powstawało raczej po partyzancku.

W Wenecji bywałem już wcześniej. Pierwszy raz robiliśmy wielki objazd po Europie z dziećmi w 1975 roku. Jechaliśmy przez Francję, Hiszpanię, Grenadę, potem południe, Genua… Ale na Biennale nie byłem.

 

JW: A jak przewieźliście wszystko do Wenecji?

 

KK-K: Wynajęliśmy busik, ułożyliśmy rzeczy na płasko. Poza makietami, bo te były przestrzenne. Zajął się tym Czesław Bielecki.

 

JW: A Zachęta pomagała jakoś w organizacji?

 

KK-K: Nie.

 

MK: Czyli trzeba było wszystko udźwignąć samemu…?

 

KK-K: Tak, dlatego nas było tylu i wszyscy ciężko pracowali.

 

JW: Bielecki wspominał, że pomagał wam Waldemar Baraniewski. Że był w Wenecji wcześniej, zanim została przygotowana wystawa, robił pomiary pawilonu.

 

Konrad Kucza-Kuczyński: Może. Ale z tego, co pamiętam, nie mieliśmy nawet rzutu pawilonu.

 

MK: Więc jak to zaprojektowaliście?

 

KK-K: Na oko, na podstawie gabarytów. Każdy z nas [architektów] robił jakieś wnętrza, więc opanowanie takiej przestrzeni, bez względu na liczbę elementów jest możliwe. Same plansze nie były aż tak duże. Jakiś akcent wyraźniejszy, malowidła, wspomniana kurtyna – wszystko to od razu organizuje całość kompozycji.

 

MK: Podobne układy plansz, rodzaj fryzów znamy z historii wystaw w Zachęcie. 

 

KK-K: Jasne. I dzisiaj, kiedy robię wystawy swoich rysunków, bardzo często operuję taką płaszczyzną. Jeśli to jest jakiś cykl na przykład, bardzo nie lubię…

 

MK: …rozbijać tego na drobniejsze kawałki?

 

KK-K: Tak. To jest jak strony książki, opowieść, nie osobne dzieła. Nie jestem w stanie odtworzyć procesu powstania tamtej wystawy. Zazwyczaj przesuwaliśmy rzeczy na prawo, na lewo. Aż nagle: dobrze jest, zostawiamy.

 

JW: Czy pamięta pan wernisaż?

 

KK-K: W samym pawilonie nie było wernisażu. Był ogólny wernisaż, bardzo świetny… W galerii Peggy Guggenheim, przy Canale Grande. Honory domu pełnił Frank Gehry, witał wszystkich w imieniu galerii.

 

JW: Jak wyglądały te pierwsze dni po otwarciu wystawy dla publiczności, jaka była frekwencja?

 

KK-K: Ja biegałem po innych pawilonach. Furorę zrobił węgierski pawilon i Imre Makovecz. Po raz pierwszy pokazał on międzynarodowo swoją organiczną architekturę, to była rewelacja. Zapraszałem potem Makovecza dwukrotnie na wykłady, do nas na wydział. Przypominałem mu tę Wenecję, mówił, że sam się nie spodziewał tak dobrego odbioru. Tłumy waliły do pawilonu węgierskiego. To było wtedy olśnienie, bo Makovecz nie był znany szeroko wcześniej. Zobaczyłem jego projekty po raz pierwszy w SARP-ie na wystawie architektury węgierskiej, wtedy nie robił jeszcze kościołów. To musiały być lata 70. Projektował domy kultury gdzieś po wsiach, a wówczas polskie domy kultury to była zgroza. I nagle olśnienie, że można tak. I te jego stylizacje, trochę czerpiące z ludowości. Architektura węgierska mało ma tak charakterystycznych realizacji.

 

MK: I ta wystawa była dlań trampoliną?

 

KK-K: Tak, z tym, że on nie zrobił kariery światowej, bo był bardzo osobny… Są architekci, jak Marek Budzyński, którzy są inni niż wszyscy. Idą swoją ścieżką, nie patrząc na mody, i taki jest Makovecz. Choć mówi się o szkole architektury organicznej i Makovecz oddziałuje do dzisiaj na Słowację. Powstało dużo kościołów, a kilku tamtejszych architektów uczyło się w pracowni Makovecza. Sakralne obiekty na Słowacji są czasami też takie miękkawe, jak u niego.

 

JW: A dla was Biennale Architektury przełożyło się na jakiś szerszy odbiór?

 

KK-K: Nie, skąd.

 

JW: Nie było zainteresowania? Jakieś relacje w prasie?

 

KK-K: Wszystkie te obiekty, które Czesio pokazywał, były w „Architekturze” opublikowane. Moje projekty kolejnych kościołów też gdzieś się pojawiały. Potem były wydawnictwa itd. Tak więc te rzeczy, które pokazywaliśmy, są obecnie dość znane.

 

MK: Ale fakt, że Polska po raz pierwszy w historii brała udział w Biennale Architektury, nie został odnotowany?

 

KK-K: Nie wiem… ja zresztą nie mam ciągot do autopromocji. Zakładaliśmy, że jeśli już, Zachęta powinna się tym zająć. To powinno być w jej interesie jako mecenasa.

 

MK: Obecnie wystawy są prezentowane potem w Zachęcie.

 

KK-K: No tak, ale teraz większość architektów odcina się w ogóle od tych prezentacji w pawilonie. To nie jest już biennale polskiej architektury.

 

JW: Ale inne pawilony również nie pokazują architektury danego kraju.

 

KK-K: Kraje silne architektonicznie, o ustalonej renomie, jak Skandynawia, Hiszpania, Szwajcaria tak. W 2018 roku była wielka ekspozycja Petera Zumthora, z makietami.

 

JW: Ale to była wystawa, za którą sam zapłacił.

 

KK-K: No tak, ale pokazywana jest architektura, a nie zdarzenia przestrzenne, nawet nie architektoniczne.

 

MK: To jest inny…

JW: …inny rodzaj opowieści.

MK: Zmienia się też debata na temat tego, co budować, a czego nie. Już nie będzie pokazywania samych obiektów architektonicznych, tamto biennale było ostatnie w tym duchu.

 

KK-K: Taka jest atmosfera, trzeba to przyjąć, jak to mówią, na klatę. Działają teraz nieprofesjonaliści.

 

MK: Ale Złotego Lwa przywieźli Jarosław Trybuś i Grzegorz Piątek właśnie za taką prowokację, bo zrobili hotel z pawilonu.

 

KK-K: Ja tego nie kupuję. Jestem od architektury, ciągle coś staram się budować. Nawet pisuję, jak ktoś mnie zmusi, ale najważniejsze dla mnie jest realizowanie.

 

MK: Mamy do czynienia ze sprawdzaniem teorii w praktyce. Rozumiemy pana podejście, ale wydaje nam się, że ta impreza ma tak dużą publiczność, dla której różnorodność jest wartością… Co roku jest konkurs, więc co roku jest debata.

 

KK-K: Tylko że od kilku ostatnich biennale linia jest ta sama. Gdyby to było raz, jakiś wystrzał happeningowy, a potem mięso architektury, której jest dużo…

 

MK: Ile było czasu od tego pierwszego impulsu do produkcji wystawy?

 

KK-K: Około pół roku. Wiosną dostaliśmy pierwsze informacje. Potem się spotkaliśmy kilka razy, w pracowniach, przegadać, jak do tego podejść.

 

JW: Wystawa trwała niecały miesiąc. Zaczynała się 8 września i kończyła 6 października. Czesław Bielecki mówił, że było bardzo ciepło, dlatego te czapeczki były hitem.

 

KK-K: Tak, było ciepło. Dużo piwa piliśmy. Ciągle zimne piwo.

Tych czapek było mnóstwo, można było sobie samemu złożyć, na tym polegał dowcip. Był rysunek, jak je składać.

 

JW: Więc to nie były gotowe czapki, tylko trzeba było je sobie złożyć?

 

KK-K: No pewnie. Chyba Andrzej Miklaszewski to zrobił, był dobrym wystawiennikiem. Pracował przy targach międzynarodowych.

 

JW: A gdzie mieszkaliście?

 

Konrad Kucza-Kuczyński: Mieszkaliśmy w super miejscu. Chyba Aleksander Wojciechowski znalazł tę miejscówkę: zaraz przy Rialto jest placyk z pomnikiem, chyba Goldoniego. I tuż obok jest taka uliczka w stronę kanału, tego mniejszego. I tam hotel zarezerwował. Było ciasnawo, pamiętam, że Marzanna się obruszyła, że nie ma pojedynczego pokoju … Ale hotel był z tarasem na kanał, prawdziwa Wenecja.

 

JW: I chodziliście codziennie pieszo, czy pływaliście?

 

KK-K: Chodziliśmy. Ja wszystkie miasta zwiedzam w ten sposób. Nagle się zgadało o Tronchetto… I tam popłynęliśmy z Marzanną. I od tamtej pory ilekroć jestem w Wenecji, płynę na Tronchetto.

 

JW: Tam właśnie odbywał się załadunek i wyładunek rzeczy do pawilonu? Bo jakoś trzeba było przetransportować te makiety i plansze na teren Giardini. Nie mieliście tego przecież w walizkach?

 

KK-K: Nie wiem, chyba ten chłopak [Janek Rycerski] z pracowni Czesia się tym zajmował.

Przyjechałem, kiedy te plansze były już w pawilonie, tam się spotkaliśmy i zaczęliśmy montaż.

 

MK: Oprawianie w ramy odbyło się w Warszawie, czy osobno przyjechały ramy, a osobno prace?

 

KK-K: Nie pamiętam…

 

MK: Bo to jednak dużo pracy jak na trzy dni robocze…

 

KK-K: Nie, przecież u nas było kilka osób robotnych.

 

JW: Chciałam się dopytać jeszcze o świetlik – wcześniej często był zakryty i staram się ustalić moment, kiedy go odsłonięto?

 

KK-K: Nic nie robiliśmy ze świetlikiem. Chyba dlatego, że białe makiety Bieleckiego były bardzo wyraziste, nasze plansze też na ogół były mocne, tak więc nie było potrzeby specjalnej zabawy ze światłem. Wystarczało takie, jakie było, wystawa była mocna w wyrazie.

 

JW: Mnie bardzo dziwi, że nie było żadnego odzewu w kraju, jeśli chodzi o udział Polski w międzynarodowej imprezie. To było pierwsze Biennale Architektury z pawilonami narodowymi, nie rozumiem, dlaczego przeszło bez echa.

 

KK-K: Wszyscy byli zajęci. Był to okres rodzenia się pracowni. Intensywnej, organizacyjnej pracy. Wyłaniały się pierwsze duże pracownie, jak np. pracownia Stefana Kuryłowicza. Już w latach 80. założyliśmy Spółdzielnię Pracy Twórczej Architektów i Plastyków. Ja z Andrzejem Miklaszewskim, Marek Budzyński, Krzysztof Chwalibóg i Ryszard Girtler i inni – z pięć czy sześć pracowni. Formalnie byliśmy spółdzielnią. To wtedy była jedyna możliwość na prywatne działanie, poza biurami.

 

JW: Rozumiem, że to były inne czasy, takie zachłyśnięcie się nowymi wyzwaniami. Inne rzeczy były ważniejsze… Ale nie ma żadnej wzmianki, żadnej notki, nawet SARP-u… Bo „Architektura” przestała się ukazywać 1991 roku.

 

KK-K: No tak. Może ja coś gdzieś napisałem… Pisywałem do „Kultury”, „Architektury”… Gdzieś coś napisałem, na pewno.

 

MK: A może trzeba było rozliczyć np. bilety na wydziale, został jakiś ślad w tym archiwum?

 

KK-K: Nie, żadnych biletów. Chyba jeździliśmy za własne pieniądze.

 

JW: Ale dostaliście za to jakieś wynagrodzenie…

 

KK-K: Nie, skąd. A gdzie tam!

 

JW: Tylko pieniądze na produkcję?

 

KK-K: Na produkcję, montaż… Zajmował się tym Czesio, był w tym sprawniejszy. Ja dopiero rok czy dwa później, jak już własną pracownię musiałem prowadzić, zacząłem uczyć się obsługi finansowej itd.

 

MK: Wiemy, że te makiety trafiły do domu Czesława Bieleckiego i jedna tylko się ostała, reszta poległa. A co się stało z tą metalową?

 

KK-K: Nie wiem. Chyba daliśmy do tego kościoła na Woli. Ale tamten proboszcz już nie żyje. Jest następny, już nie mam z tym księdzem kontaktu…

 

MK: A na przykład ten rysunek podmalowywany…

 

KK-K: To są moje obrazki. Trochę ich zostało w mojej pracowni, ale muszę sprawdzić. Ale zdjęć, skanów plansz nie ma.

 

JW: Podsumowując, był pan zadowolony z tej prezentacji?

 

KK-K: Bardzo dobrze nam się pracowało. Wszyscy znaliśmy się, nie było tutaj jakichś zaskoczeń. Czesio jest młodszy ode mnie, więc krótko otarliśmy się o siebie na studiach, ale pamiętam, że z ramienia SARP-u byłem sędzią w konkursie dla studentów na kwaterę Żywiciela, na Powązkach. I Czesio wygrał, daliśmy mu nagrodę i ten projekt jest zrealizowany.

 

Sfinansowane przez Unię Europejską NextGenerationEU